Nie
bez powodu mówi się, że pierwszy milion trzeba ukraść. Najlepiej też zawsze
zarabia się na wojnie, jeśli tylko jest się odpowiednio przedsiębiorczym. Przekonało
się o tym trzech chłopaków z Miami Beach. O co chodzi? Już wyjaśniam.
Efraim
Diveroli był zwykłym, zaczynającym dzień od skręta osiemnastolatkiem. No może
takim nie do końca zwykłym. Szukał sposobu jakby tu zarobić szybko i
bezboleśnie żeby mieć za co poimprezować. Zaczął więc wyszukiwać na FedBizOpp
oferty na dostawę broni dla rządu Stanów Zjednoczonych. Stałego dostępu do
broni oczywiście nie miał, nie miał nawet pozwolenia na jej posiadanie. Ale –
jak wiadomo - w internecie da się
znaleźć absolutnie wszystko. Efraim szukał więc dostawców broni. Zależało mu
tylko na tym, żeby broń była sprawna, bez rdzy i możliwie jak najtańsza. Później
sprzedawał ją Pentagonowi. W ten sposób zaczął zarabiać na początek skromne
sumki – 20 tys. dolarów tygodniowo (!), by po roku mieć na koncie już kilka
milionów. Do „biznesu” wkręcił też swoich kolegów – najpierw Davida Packouza, a
gdy dostali największy kontrakt w swoim życiu, także Alexa Podrizkiego. Stali
się prawdziwymi „rekinami wojny” Gdyby byli ostrożni i mniej zachłanni pewnie
do dzisiaj żyliby sobie dostatnio i w miarę spokojnie.
Diveroli
zawsze chciał więcej. Gdy więc zobaczył na FedBizOpp przetarg na bezterminowy
kontrakt, na dostawę broni dla Afgańskich żołnierzy, na 300 milionów dolarów nie
wahał się ani chwili. Szanse, że wygrają z bardziej znaną konkurencją były
nikłe, ale po ustawieniu bardzo niskiej marży i wyszukaniu starej, bardzo
taniej broni na Bałkachach i Ukrainie
zgłosił swoją firmę i wygrał.
Co
takiego się stało, że zamiast na coraz bardziej ekskluzywnych wakacjach
wylądował razem z kolegami w więzieniu? Chcielibyście – nie powiem Wam. Kogo
zainteresowała historia rodem z „Wilka z Wall Street” musi tradycyjnie
dowiedzieć się sam.
Sama
historia jest niezwykle ciekawa, jednakże ja niezbyt lubię suche sprawozdania,
wolę fabularyzowane książki, więc czytało mi się to dość ciężko. Jednak jeśli
komuś nie przeszkadza brak dialogów i podobał mu się „Wilk z Wall Street” to „Rekiny
wojny” Guya Lawsona z całą pewnością też polubi. Film na podstawie tych
wydarzeń niedługo w kinach!
Za recenzencki egzemplarz książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.
A mnie się bardzo dobrze czytało, chyba dlatego, że autor dość szczegółowo wyjaśnia różne zagadnienia, które się pojawiają. I nie masz wrażenia, że to nie tyle ich chciwość co chyba nagonka dziennikarza i komisarza sprawiły, że skończyli, jak skończyli?
OdpowiedzUsuńZapraszam też do mnie: http://oliksa.blogspot.com/2016/08/rekiny-wojny-ktore-popyney.html