środa, 28 grudnia 2016

SULLY

Chesley Sullenberger – człowiek z pasją. W 2009 roku byłam trochę za mała żeby interesować się tym, co dzieje się na świecie, ale i tak obił mi się o uszy cud na rzece Hudson. Kapitan wylądował awaryjnie i dzięki temu uratował wszystkich pasażerów i załogę. Stał się amerykańskim bohaterem tak jak kilka lat później dla nas kapitan Wrona.


Ostatnio trafiła mi w ręce kolejna autobiografia niezwykłego człowieka z czego jestem niezwykle zadowolona. Kapitan Sullenberger w swojej biografii „Sully” opisuje nie tylko to jak dokonał niemalże cudu, ale też jak to w ogóle się stało, że został pilotem. Okazuje się, że swoje przeznaczenie odnalazł w wieku pięciu lat – wtedy postanowił, że będzie latał. Przypomina mi to Chrisa Hadfielda, który gdy miał 9 lat postanowił, że zostanie astronautą i spełnił swoje pragnienie, o czym możecie przeczytać tutaj. Wracając do Sullego – licencję pilota zdobył, gdy miał 16 lat! Robi to na mnie ogromne wrażenie, ponieważ mało jego rówieśników mogłoby pochwalić się czymś podobnym.  Jego doświadczenie jest ogromne, a w przestworzach spędził niemalże połowę swojego życa! Ma to też pewne skutki uboczne – nie mógł spędzać ze swoimi córkami tyle czasu ile by chciał nad czym bardzo ubolewa, gdyż ominęło go wiele ważnych wydarzeń, chociażby takich jak pierwsze słowo czy pierwsze kroki.

kapitan Chesley Sullenberger (źródło: Google grafika)

Co do samego „cudu na rzecze Hudson” –  15 stycznia 2009 roku, po kilku minutach od wzbicia się w powietrze samolot zderzył się z dwoma ptakami, które uszkodziły oba silniki tak poważnie, że te nie były w stanie pracować i samolot zaczął tracić na prędkości i spadać w dół. Tylko chłodna kalkulacja i przede wszystkim odwaga kapitana Sullego sprawiłą, że nie ucierpiał nikt ze 155 pasażerów. Kapitan podjął decyzję o lądowaniu na rzece, chociaż kontrolerzy lotów namawiali go na próbę dolecenia na najbliższe lotnisko. Ponieważ pasją Sullenbergera zawsze było lotnictwo, bardzo dużo czytał o katastrofach lotniczych, śledził zapisy z kokpitów i działał na rzecz poprawy bezpieczeńśtwa lotów, wiedział co mniej więcej należałoby zrobić, żeby wodowanie się udało a samolot nie zatonął od razu skazując tym samym wszystkich na pokładzie na straszną śmierć.

lądowanie na rzece Hudson (źródło: Google grafika)

lądowanie na rzece Hudson (źródło: Google grafika)
Jest to tak niesamowicie ciekawa historia, że nie mogłam się od niej oderwać. Całość wzmacniają dwie wkładki ze zdjęciami, dzięki którym możemy bardziej realistycznie wyobrazić sobie jak wyglądało życie kapitana Sullego. 2 grudnia do kin wszedł film o tym samym tytule i już nie mogę się doczekać, żeby porównać go z książką. W rolę kapitana Chesleya Sullenbergera wcielił się Tom Hanks i trzeba przynać, że są do siebie naprawdę podobni. Lećcie czytać!

Tom Hanks w roli kapitana Sullego (źródło: Filmweb)

Za recenzencki egzemplarz książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.








niedziela, 11 grudnia 2016

LION. DROGA DO DOMU



Jakże bardzo różni się hinduska kultura od zachodnio europejskiej! Wyobrażacie sobie na przykład, żeby pięcioletniemu chłopcu zostawiać pod opieką dwulatkę na cały dzień? I żeby ten sam pięcioletni chłopiec poruszał się samodzielnie po mieście w poszukiwaniu jedzenia? Albo jeździł pociągiem z zaledwie kilka lat starszymi braćmi do innego miasta bez opieki kogoś dorosłego?

Tak właśnie wyglądało życie Saroo zanim w wieku pięciu lat przez przypadek wsiadł w nocy do pociągu który wywiózł go tysiące kilometrów od domu. Nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co musiało czuć małe dziecko kiedy obudziło się w zupełnie obcym mieście, gdzie w dodatku nikt nie rozumiał co mówi. Saroo co prawda był przyzwyczajony do tego, że musi troszczyć się o siebie, ponieważ jego matka pracowała całymi dniami, często w oddalonych od rodzinnego domu miastach po tym jak ojciec muzłumanin postanowił wziąć sobie drugą żonę i przestać interesować się starą rodziną. Życie na ulicach Kalkuty znacznie jednak różniło się od tego, które znał chłopiec. Większość ludzi nie interesowała się nim, wręcz nie zauważała, tak samo jak innych bezdomnych dzieci, których w tym mieście nie brakowało. Ci zaś, którzy zwracali na niego uwagę często chcieli wyrządzić mu krzywdę. Cudem udało mu się trafić jednak na takich ludzi, którzy mu pomogli i tym sposobem Saroo trafił najpierw do ośrodka dla młodocianych przestępców a później do międzynarodowego sierocińca specjalizującego się w szybkich adopcjach i to oni właśnie wysłali go do Australii, do rodziny, która z całego serca pragnęła pomóc jakiemuś biednemu, hinduskiemu dziecku.

Dzięki adopcyjnym rodzicom Saroo Brierley poznał życie, jakiego nigdy nie mógłby doświadczyć zostając w Indiach. Przede wszystkim mógł zrealizować swoje marzenie – poszedł do szkoły i ukończył ją. Nowi rodzice otoczyli go troską i miłością dzięki czemu mógł dorastać tak jak powinno każde dziecko. Jednakże świadomość tego, że gdzieś tam jest jego prawdziwa rodzina, która być może martwi się o niego, a być może już dawno temu go pochowała wciąż nie dawała mu spokoju. Postanowił więc zrobić wszystko aby ją odnaleźć a z pomocą przyszła mu technologia XXI wieku: Google Earth. Ponieważ jego historia zaczęła interesować ludzi na całym świecie doszedł do wniosku, że najlepiej będzie jak spisze swoje przygody i tak właśnie powstał „Lion. Droga do domu”. Warto wiedzieć, że w języku hindi „śeru” oznacza właśnie lwa. 


Książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie, wręcz nie mogłam oderwać się od czytania. Autorem i narratorem jest sam Saroo więc oprócz jego fascynującej historii możemy poznać też emocje jakie mu towarzyszyły w tych ciężkich chwilach. 2 grudnia do kin wszedł film pod tym samym tytułem i czekam z niecierpliwością żeby go obejrzeć i zobaczyć czy wizja reżysera mocno odbiega od prawdziwej historii opisanej w tej niezwykłej książce. Polecam!



Za recenzencki egzemplarz książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.