Jakże
bardzo różni się hinduska kultura od zachodnio europejskiej! Wyobrażacie sobie
na przykład, żeby pięcioletniemu chłopcu zostawiać pod opieką dwulatkę na cały
dzień? I żeby ten sam pięcioletni chłopiec poruszał się samodzielnie po mieście
w poszukiwaniu jedzenia? Albo jeździł pociągiem z zaledwie kilka lat starszymi
braćmi do innego miasta bez opieki kogoś dorosłego?
Tak
właśnie wyglądało życie Saroo zanim w wieku pięciu lat przez przypadek wsiadł w
nocy do pociągu który wywiózł go tysiące kilometrów od domu. Nawet nie jestem w
stanie wyobrazić sobie, co musiało czuć małe dziecko kiedy obudziło się w
zupełnie obcym mieście, gdzie w dodatku nikt nie rozumiał co mówi. Saroo co
prawda był przyzwyczajony do tego, że musi troszczyć się o siebie, ponieważ
jego matka pracowała całymi dniami, często w oddalonych od rodzinnego domu
miastach po tym jak ojciec muzłumanin postanowił wziąć sobie drugą żonę i
przestać interesować się starą rodziną. Życie na ulicach Kalkuty znacznie
jednak różniło się od tego, które znał chłopiec. Większość ludzi nie
interesowała się nim, wręcz nie zauważała, tak samo jak innych bezdomnych
dzieci, których w tym mieście nie brakowało. Ci zaś, którzy zwracali na niego
uwagę często chcieli wyrządzić mu krzywdę. Cudem udało mu się trafić jednak na
takich ludzi, którzy mu pomogli i tym sposobem Saroo trafił najpierw do ośrodka
dla młodocianych przestępców a później do międzynarodowego sierocińca
specjalizującego się w szybkich adopcjach i to oni właśnie wysłali go do
Australii, do rodziny, która z całego serca pragnęła pomóc jakiemuś biednemu,
hinduskiemu dziecku.
Dzięki
adopcyjnym rodzicom Saroo Brierley poznał życie, jakiego nigdy nie mógłby
doświadczyć zostając w Indiach. Przede wszystkim mógł zrealizować swoje
marzenie – poszedł do szkoły i ukończył ją. Nowi rodzice otoczyli go troską i
miłością dzięki czemu mógł dorastać tak jak powinno każde dziecko. Jednakże
świadomość tego, że gdzieś tam jest jego prawdziwa rodzina, która być może
martwi się o niego, a być może już dawno temu go pochowała wciąż nie dawała mu
spokoju. Postanowił więc zrobić wszystko aby ją odnaleźć a z pomocą przyszła mu
technologia XXI wieku: Google Earth. Ponieważ jego historia zaczęła interesować
ludzi na całym świecie doszedł do wniosku, że najlepiej będzie jak spisze swoje
przygody i tak właśnie powstał „Lion. Droga do domu”. Warto wiedzieć, że w
języku hindi „śeru” oznacza właśnie lwa.
Książka
zrobiła na mnie ogromne wrażenie, wręcz nie mogłam oderwać się od czytania.
Autorem i narratorem jest sam Saroo więc oprócz jego fascynującej historii
możemy poznać też emocje jakie mu towarzyszyły w tych ciężkich chwilach. 2
grudnia do kin wszedł film pod tym samym tytułem i czekam z niecierpliwością
żeby go obejrzeć i zobaczyć czy wizja reżysera mocno odbiega od prawdziwej
historii opisanej w tej niezwykłej książce. Polecam!
Za
recenzencki egzemplarz książki bardzo dziękuję Wydawnictwu Znak Literanova.
Mam ochotę iść na to do kina... Ale nie lubię chodzić do kina. Rzadko kiedy robię wyjątki. Ostatnio zrobiłam na Niebezpieczne kobiety i polecam, świetna kontynuacja poprzednich dwóch filmów. ;)
OdpowiedzUsuńTeż byłam na tym w kinie! Świetny film! :)
Usuń